sobota, 26 kwietnia 2014

5. PRZEBUDZENIE

       Jasność... Wszechogarniająca jasność... Cholerna jasność! Światło razi w oczy. Nic nie widzę. Oczy mi łzawią. Pocieram je, lecz nadal nie rozróżniam żadnych kształtów.
       Słyszę... Tylko tyle, to jedyny zmysł, który mi pozostał i na nim w tej chwili bazuję. Słyszę dźwięk zasuwanej zasłony (światło zelżało, ale nadal kłuło moje oczy), kroki ewidentnie ktoś kieruję się w moją stronę i dotyk... (zmysły powoli powracają) dotyk ciepłej, męskiej dłoni na moim czole. Czuję zapach perfum jakich używa, skądś je znam ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Smak też odzyskała, czuję to, ponieważ chyba przygryzłam sobie wargę i czuję wyraźnie krew w swoich ustach. Ktoś wyciera mi je chusteczką i klnie pod nosem.
        Prawie wszystkie zmysły już powróciły, teraz wystarczy czekać spokojnie aż znowu zacznę widzieć. Mężczyzna opiekujący się mną odszedł i chyba zatrzasnął za sobą drzwi. Ponownie otworzyłam oczy i zaczęła powracać ostrość widzenia. Patrzyłam w sufit, był... biały (przynajmniej tak mi się wydaje). Nie chciałam zbyt przemęczać swoich oczu, więc przez dłuższą chwilę patrzyłam w jeden punkt. W pokoju panował półmrok.
        Zdecydowałam, że już mogę się troszkę rozejrzeć. Kręciłam głową to w prawo, to w lewo, a moim oczom ukazywały się kolejne obrazy, wyglądało na to że jestem w pokoju jakiejś małej dziewczynki. Różowe ściany, małe mebelki, kilka lalek. On również wydawał mi się dziwnie znajomy. Najwyraźniej mój mózg nie zaczął pracować jeszcze w pełni.
        Dobra czas sprawdzić, czy reszta ciała też dobrze działa. Poruszyłam palcami dłoni, później stóp. Podniosłam ręce na wysokość twarzy i zauważyłam, że podpięta jest do jednej z nich kroplówka. Jak mogło mi to wcześniej umknąć. Odnalazłam wzrokiem stojak z woreczkiem z którego leniwie kapał jakiś płyn, który miał trafić później do mojego organizmu. Ten widok podziałał na mnie trzeźwiąco. Był jak dokładnie wymierzony cios w twarz. Nagle zalała mnie masa wspomnień, Jim w ciemnym pokoju, czarny przedmiot w jego dłoni i wybuch. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i chciałam usiąść, lecz nagle zakręciło mi się w głowie od nadmiaru tlenu i opadłam ciężko na poduszkę. Zacznij myśleć racjonalnie, zbeształam się. Wzięłam kilka głębokich wdechów przez które zawroty głowy powróciły, ale dzięki temu zdołałam się uspokoić.
        Zamknęłam oczy i zdałam sobie sprawę, że tamte wydarzenia były tylko snem, bardzo realistycznym wytworem mojej wyobraźni. Nigdy nie wierzyłam w proroczość niczyich snów, więc nie mam powodu, żeby wierzyć teraz. Ostatnim co pamiętam były objęcia Jima.
       Otwarły się drzwi. Wszedł mężczyzna w T-shircie i luźnych spodniach. Choć z początku nie mogłam poznać to był to Jim we własnej osobie, tak bardzo inny niż ten z mojego snu. Budził we mnie respekt, ale jednocześnie miałam wielką ochotę go przytulić. Szczerze powiedziawszy dużo bardziej wolałam go w tym wydaniu niż ubranego w sztywny garnitur. Popatrzył na mnie z nieudawaną (jak mi się zdawało) miłością. Podszedł do łóżka usiadł na jego brzegu i pogładził palcami mój policzek.
       - Bardzo chciałem być przy tobie, kiedy się obudzisz - powiedział z uczuciem. - Ale musiałem wyjść na momencik, a ty jak zwykle spłatałaś mi figla i postanowiłaś przebudzić się akurat jak mnie nie było.
       - Czy ja cię irytuję? - zapytałam na wspomnienie mojego snu. Wcale nie chciałam zadawać tego pytania, ale samo cisnęło mi się na usta.
       - Czasami, ale i tak jesteś najukochańszą osobą na świecie - roześmiał się Jim, a ja była bliska płaczu.
       Pocałował mnie delikatnie w czoło i gdy miałam zadać mu kolejne pytanie (tym razem mniej bezsensowne) ogarnęła mnie straszna senność. Kontury zaczęły się zamazywać, a ja chciałam zostać, chciałam porozmawiać z Jimem, ale zmęczenie już skleiło mi powieki.
       - Śpij, twój organizm jest teraz bardzo osłabiony. - to były ostanie słowa  Jima jakie usłyszałam i znowu zasnęłam u jego boku.

4. NIE MA SZANSY NA RATUNEK

       Drugą ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej mały, czarny przedmiot.
       - Alice, Alice, Alice. Moja kochana - zaczął Jim spokojnym głosem. - Nie wiem czy kiedykolwiek o tym słyszałaś, ale w każdej akcji tak naprawdę nie można nikomu ufać i trzeba też likwidować wszystkich świadków. Zadawanie się z "bandziorami" takimi jak ja, lubiącymi uprawiać sztukę zniszczenia nie jest rozsądnie. Wiedz, że zawsze cię kochałem, choć niekiedy bardzo mnie irytowałaś, lecz fakty są takie, że twoja wiedza stała się dla mnie niebezpieczna - miałam mętlik w głowie, byłam przerażona. - Dawniej w wielu sytuacjach byłaś dla mnie bardzo przydatna, ale teraz stałaś się zwyczajnie bezużyteczna. Moja prośba o pomoc, wielki powrót to był tylko podstęp, żeby Cię tu zwabić. Zostałaś tylko ty... Wszystkich innych się pozbyłem... Tylko ty stanowiłaś dla mnie problem i mogłaś mi przeszkodzić - uniósł wyżej dłoń, w której trzymał przedmiot. Rozpoznałam co to jest... Detonator bomby... Czyli nie mam już szansy na ratunek. - Teraz nie będziesz już w stanie zagrozić powodzeniu mojego planu.
        - Czekaj! Jeżeli detonujesz bombę teraz, ty też nie masz szans na przeżycie - udało mi się wykrztusić ze ściśniętym gardłem.
       - Słuszna uwaga, ale chyba nie wierzysz w moje umiejętności przeżycia. Ja już raz okazałem się prawie nieśmiertelny, z tobą niestety jest troszkę gorzej, ale właśnie to mi chodzi. Bezwzględne pozbywanie się świadków, brak miejsca na uczucia to są skutki mojego wyboru. Kocham cię Alice. Musisz mi uwierzyć.
       Delikatnie pochylił się do mnie i złożył pocałunek na moich ustach.
       Później nie było już nic... Tylko wybuch i wszechogarniające światło.


       Następnego ranka mężczyzna w eleganckim garniturze kupił w kiosku gazetę, usiadł na ławce w parku, wytrwale czegoś w niej szukał i najwyraźniej znalazł, bo promiennie się uśmiechnął. Nagłówek głosił : "Wybuch bomby w najlepszym apartamentowcu w mieście. Tysiące osób martwych". Przeczytawszy artykuł wyjął telefon i napisał SMSa : "Czytałeś dzisiejsze wiadomości? Gra się dopiero zaczyna. JM"





OD AUTORKI : 
Postanowiłam nie ciągnąć dalej historii Alice, ponieważ nie miało to sensu i mimo że miałam wg mnie świetny pomysł na dalszy ciąg, nie wiedział jak ubrać to w słowa. Przepraszam, jeżeli ktoś miał nadzieję, że rozwiną się jeszcze jakoś losy Alice i Jima. Ludzie którzy znają mnie osobiście, pewnie nie są zdziwieni takim zakończeniem, to jest zwyczajnie w moim stylu. I dziękuję jeszcze za wsparcie moich dwóch koleżanek, z których pierwsza nie dawała mi spokoju i zmuszała do pisania kolejnych rozdziałów, a druga utwierdzała mnie w przekonaniu, że Alice jest głupia.
Dziękuję wszystkim, którzy stracili te kilka(dziesiąt) minut swojego życia na przeczytanie mojego fanficka.

PS Tak naprawdę to Jim jest kotem i ma siedem żyć!! Pamiętajcie o tym! XD
PPS Dziękuję też za wyrozumiałość do moich błędów i literówek. ; - ;
PPPS Tak, to już był ostatni rozdział.

poniedziałek, 24 lutego 2014

3. W NIEWOLI

          Cisza. Pustka. Tęsknota. Ból.
          To jedyne doznania towarzyszące mi w ciągu ostatnich miesięcy. Wszyscy mają do mnie pretensje, że chodzę rozkojarzona i ciężko się ze mną dogadać. Reżyser spektaklu, nad którym ostatnio pracujemy, ciągle się mnie czepia, że przestałam grać z typową dla mnie charyzmą i coraz rzadziej przychodzę na próby. Z tego co się dowiedziałam podobna szuka na boku kogoś na moje zastępstwo i tylko szuka pretekstu, żeby mnie wywalić. Może w innym czasie bardziej bym się tym przejęła, ale w tym stanie w jakim się teraz znajduję, to po prostu nie jest możliwe.
           Zalegam z rachunkami, nie chodzę na zakupy, a moja lodówka od długiego czasu stoi całkiem pusta. Niewielkie grono moich znajomych zaczyna się coraz bardziej niepokoić o moje zdrowie, bo bardzo dużo schudłam. Jestem chodzącym trupem, nie żyję, ja tylko egzystuję, trwam z dnia na dzień, z godziny na godzinę pogrążam się w coraz większej nostalgii. Co chwilę patrzę z nadzieją na wyświetlacz  telefonu czy przypadkiem nie dostałam jakiego SMSa.
           Dzień taki jak zwykle, wróciłam z pracy, usiadłam przed włączonym telewizorem, choć wcale go nie oglądałam. Uroniłam parę łez, użalając się nad swoją marną egzystencją. Tak jest od dwóch miesięcy, codziennie to samo, żadnego pocieszenia, żadnej wiadomości. Nic. To jest gorsze niż najcięższe tortury. Rozpacz sięgająca dna, rozdzierająca mnie na strzępy od środka. Wyglądam i czuję się jak wrak człowieka.
           Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, siedziałam i bezmyślnie wlepiałam oczy w telewizor. Beznamiętnym krokiem poszłam je otworzyć, a po drugiej stronie stał człowiek przez którego tak bardzo cierpiałam. mężczyzna, którego nienawidziłam równie mocno jak kochałam. Jim Moriarty we własnej osobie zaszczycił mnie swoją obecnością.
           - Czego chcesz? - warknęłam, lecz w moich o czach błysnęła iskierka radości.
           - Nie udawaj, wiem, że cieszysz się na mój widok - dodał po czym przytuliła mnie do siebie, poddałam mu się, bo moje ciało nie miało siły stawiać oporu. - Nie obraź się, ale wyglądasz okropnie, chyba moja nieobecność ci nie służy - dodał i pocałował mnie w czoło.
           - Tęskniłam... - tyle tylko zdołałam wydusić, bo zalałam się łzami ulgi, rozpaczy i długo skrywanego żalu.
           Nadal trzymając mnie w ramionach, zaprowadził do salonu, gdzie usadowił mnie na kanapie, a sam podał mi chusteczki i poszedł zaparzyć herbatę. Udało mi się przerwać strumień łez płynących z oczu, lecz niestety nadal miałam katar i byłam roztrzęsiona. Jim wrócił z dwoma parującymi kubkami w dłoniach.
          - To powinno cie uspokoić - powiedział, podając mi jeden z nich, a widząc moją zdziwioną minę, dodał uspokajająco. - To tylko melisa.
         Skąd w moim domu wzięła się melisa? Tego nie wiem, ale wypiłam cały kubek herbaty w ekspresowym tempie. Później chwilę rozmawialiśmy o sprawach nieistotnych. Na moje pytania co robił w ciągu tych dwóch miesięcy, odpowiadał, że wyjechał w podróż i nie mógł się ze mną kontaktować, żeby nie narazić mnie na niebezpieczeństwo.
        Pół godziny później ogarnęła mnie  niezwykła senność, a Jim widząc to objął mnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Moje powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu dałam za wygraną i przestałam walczyć ze snem. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam był szeroki uśmiech Jima i ciepło jego ciała.
    
        Nie wiem jak długo spałam, kilka godzin czy kilka dni... Obudziłam się w pomieszczeniu, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Leżałam w wyjątkowo wygodnym łóżku, wypoczęta jak nigdy, postanowiłam się trochę rozejrzeć. Niewiele pamiętam z tego co działo się przed moim zaśnięciem, jedynym co wyryło mi się w pamięci był Jim w moim mieszkaniu. Przypuszczam więc, że to przez niego tutaj wylądowałam.
       Wyszłam z łózka i zauważyłam, że mam na sobie koszulę nocną, która nie należała do mnie. Ktoś musiał mnie więc przebrać, gdy tu przybyłam... Z przerażeniem zauważyłam również, że i bielizna nie jest moja. Twarz zalał mi rumieniec wstydu.
        Postanowiłam poszukać włącznika światła, kiedy wreszcie udało mi się go wymacać na ścinie, pomieszczenie zalało się zimnym światłem żarówki wiszącej pod sufitem. Znajdowałam się w pokoju średniej wielkości o dość skromnym umeblowaniu, w którego skład wchodziło duże łóżko i szafka nocna, nie było okien. Zauważyłam drzwi, więc szybko do nich podeszłam, lecz okazały się zamknięta, obok nich spostrzegłam urządzenie wyglądem przypominające domofon. Przycisnęłam guzik, który jak miałam nadzieję pomoże skontaktować się z więżącymi mnie ludźmi, usłyszałam ciche brzęczenie, a później nastała cisza. Powtórzyłam czynność i znowu nic. Coraz bardziej zrezygnowana chciałam jeszcze raz nacisnąć przycisk po raz trzeci, lecz z głośnika popłynął ciepły głos, który tak bardzo pragnęłam usłyszeć w tej chwili, a ja odetchnęłam z ulgą, bo przecież moim porywaczem mógł być ktoś dużo gorszy.
        - Moja śpiąca księżniczka się obudziła - powiedział rozradowanym głosem Jim. - Wybacz, że musiałem cię zamknąć, ale to po prostu kolejny ze środków ostrożności. Jesteś śliczna kiedy śpisz, wiesz? czekaj, porozmawiamy za chwilę, za pięć minut do ciebie przyjdę. Bądź cierpliwa, kochana.
        - Dobrze - odpowiedziałam. Opatuliłam się szlafrokiem, który znalazłam w pokoju i usiadłam na rogu łóżka.
        Po chwili usłyszałam, że ktoś otwiera kluczem drzwi i zobaczyłam Jima Moriartiego wchodzącego do pokoju, był ubrany w dopasowany garnitur. Uśmiechnął się i usiadł obok mnie, biorąc w swoje palce moją dłoń.

niedziela, 23 lutego 2014

2. MIŁOŚĆ CZY ROZSĄDEK?

          Rozmawialiśmy bardzo długo, dawno nie przeprowadzałam tak trudnej i dziwnej konwersacji. Ostatnim razem rozmawialiśmy tak dwa lata temu... Pamiętam jakby to było wczoraj.
         Spotkaliśmy się wtedy u mnie w domu, zaparzyłam herbatę, było dokładnie tak samo jak dziś, lecz wówczas mieszkałam w zupełnie innej dzielnicy Londynu.Usiedliśmy obok siebie, Jim objął  mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w niego. Zadawał pytania, których wtedy nie mogłam zrozumieć. Czy będę cierpieć, kiedy on odejdzie. Gdy zrobi coś bardzo głupiego, to czy będę na niego zła. Były to dziwne pytania, ale cierpliwie na nie odpowiadałam.  Następnego dnia dostałam wiadomość, że Jim nie żyje. Miałam nadzieję, że to tylko żart. Nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze tak niedawno myślałam, że już na zawsze będziemy razem. Później przeczytałam w gazecie, iż wielki detektyw Sherlock Holmes popełnił samobójstwo. Czułam, że Jim w jakiś sposób z tym związany  i zaczęłam mieć coraz gorsze przeczucia.
          Dostałam wezwanie na policję, żeby dokonać rozpoznania zwłok... Nie chciałam tam iść. Bałam się. Jednak policja nie dawała mi spokoju, więc się tam udałam, a widok martwej twarzy ukochanego nękał mnie przez długi czas w najgorszych koszmarach. Byłam pewna, że to był on. Że Jim Moriarty nie żyje i na zawsze zniknął z mojego życia
         Tego dnia, gdy ponownie staną w drzwiach mojego mieszkania i porozmawiał ze mną, nie powiedział wiele o tym w jaki sposób upozorował swoją śmierć. powiedział tylko : "Wiesz kochanie, ja wszędzie mam swoich ludzi" i tyle... Kiedy tylko pytałam go o jakieś szczegóły, zbywał mnie nieistotnymi uwagami na temat mojego wyglądu, mieszkania czy pracy. Nie raczył też mnie powiadomić co robił przez ubiegła dwa lata i dlaczego nie ujawnił mi się wcześniej. Po jego śmierci wpadłam w stan depresyjny i nie jeden raz myślałam o popełnieniu samobójstwa. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się jakoś z tego wyciągnąć i zacząć nowe życie, co nie było wcale takie łatwe, bo Jim był wówczas całym moim życiem i nagle zniknął, kradnąc mi szmat życia.
        - Jeszcze się zobaczymy - rzucił wychodząc dziś z mojego mieszkania. - Alice, potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przypuszczam, że będziesz próbowała się przede mną bronić, ale proszę, nie zrywaj ze mną kontaktu, nie zmieniaj numeru telefonu, ani mieszkania. Wiedz, że i tak cię znajdę, a ucieczka nie działa na twoją korzyść.

        Minął tydzień, Jim nie dzwonił, nie spotkałam go nigdzie, ani nie dawał o sobie znaku życia, o ile to określenie w ogóle jest odpowiednie w jego przypadku. Nigdy nie czułam w sobie takiego napięcia, jak w ciągu tego tygodnia, chodziła cały czas podminowana i najmniejsza rzecz mogła spowodować wielki wybuch. nagle dostałam SMSa : "Co powiesz na kawę? J.M.". Umówiliśmy siew kawiarence niedaleko teatru, w którym pracowałam. Kiedy tylko do niej weszłam, zobaczyłam Jima siedzącego w najdalszym kącie sali. Moje serce zakołatało mocniej i od razu się rozchmurzyłam. Nie! To niemożliwe! Reakcja mojego organizmu wskazuje na to, że nadal go kocham, ale ja przecież nie mogę...! po tym co mi zrobił moje serce powinno się przepełniać nienawiścią za każdym razem, kiedy go zobaczę, ale jednak... Czyżbym przez ten cały czas w głębi serca pragnęła spotkania z Jimem?
        Zobaczył mnie i podszedł, żeby pomóc mi zdjąć płaszcz. Przytulił mnie i zaprowadził do stolika, przy którym wcześniej siedział, a moje ciało było dziwnie mu poddane, jakbym przestałą mieć w nim władzę.
        - Widzę, że moja księżniczka ma dziś lepszy humor - powiedział z wyraźnym uśmiechem zadowolenia. - Bałem się, że na spotkanie ze mną przyjdziesz tak bardzo nabuzowana, jak byłaś w ciągu całego wcześniejszego tygodnia.
        - Co? Skąd wiesz? - odpowiedziałam zszokowana. - obserwowałeś mnie?
        - Och! Mówiłem ci już wiele razy, że wszędzie mam swoich ludzi i nawet gdybym nie chciał wiedziałbym o tobie wszystko - uśmiechnął się filuternie. - A uwierz, że che, więc wiem o tobie więcaj niz wszystko, kochana.
         Skrzywiłam się ze złością i już chciałam rzucić jakąś kąśliwą uwagą, lecz on natychmiast dodał :
        - Nie złość się! Złość piękności szkodzi, a ja chyba nie przeżyłbym, gdyby choć trochę straciła ze swojej urody - roześmiał się. - Zależy mi na tobie, jesteś osoba bardzo mi potrzebną. Miałbym duży problem, gdybym cię stracił, większy niż gdybym stracił życie - wybuchnął śmiechem.
        -  Wiesz, odkąd umarłeś twoje poczucie humoru znacznie się poprawiło, chyba też muszę spróbować - powiedziałam dławiąc się ze śmiechu, ale zaraz spoważniałam. - przypuszczam jednak, że nie umówiłeś sir tu ze mną, żeby opowiadać mi dowcipy. Co jest prawdziwym powodem naszego spotkania.
        - Dobre, że pytasz. Więc przejdźmy od razu do sedna sprawy. Jak już wcześniej wiele razy powtarzałem, potrzebuję cię, ciebie i twoich niezwykłych zdolności aktorskich.
        W tym momencie przez głowę przemknęła mi myśl, że planuje mnie wykorzystać, a gdy stanę się już bezużyteczna porzucić lub co gorsza "pozbyć się niewygodnego świadka". Jednak ta myśl zniknęła, równie szybko jak się pojawiła.
         - Nie rozumiem... - odparłam coraz bardziej zaciekawiona. - Czyżbyś postanowił zmienić branżę i zająć się teatrem, lecz nikt nie chce grać w twoich rolach.
         - Nie zrozum mnie źle, ale aż tak nisko nie upadłem. Dobrze wiesz, że nigdy nie pochwalałem twojej działalności teatralnej, ale zdolności jakie posiadasz mogą się mogą okazać się w tej chwili bardzo przydatne. Ja zajmuje sie bardziej wyrafinowanym rodzajem sztuki - Jim uśmiechnął się przelotnie. - Dobrze kochana, ale wróćmy do tematu. Mam nowy plan, jest ułożony bardzo precyzyjnie i jestem pewien, że wypali. Opowiem ci o nim w wielkim skrócie, bo trochę się spieszę. Najpierw jednak muszę dostać od ciebie zapewnienie, że mimo wszystkiego czego się dowiesz, będziesz ze mną współpracowała.
         - Dobrze - odparłam, po chwili zastanowienia, bo w głębi serca wiedziałam, że Jim nie daje mi żadnego wyboru  i gdybym się nie zgodziła zniknąłby na zawsze z mojego życia, ale tym razem już nigdy by nie powrócił.
         - Więc przejdźmy do rzeczy - zaczął objaśniać. - Zauważyłaś, że przed moją "śmiercią" nigdy nie wprowadziłem cię w szczegóły żadnej z akcji, w których "bawiłem się" z Sherlockiem, nigdy nie wiedziałaś go naprawdę, zawsze tylko na zdjęciach. On również nie miał prawa cię zobaczyć, zadbałem o to żeby nie wiedział też w ogóle o twoim istnieniu. Znasz go tylko z moich opowiadań i bzdur pisanych w gazetach. Te wszystkie działania były środkami ostrożności podjętymi przeze mnie w razie, gdybyś miała mi się przydać w walce z nim. Właśnie teraz nadszedł ten czas, razem pokonamy Sherlocka Holmesa, kiedy Czerwony Kapturek pójdzie odwiedzić babcię.

czwartek, 13 lutego 2014

1. NIESPODZIEWANY TELEFON

     Telefon zaczął dzwonić, na ekranie wyświetlił się jakiś prywatny numer, którego nie miałam w swojej książce adresowej. Nie zaniepokoiło mnie to na tyle, żeby nie odebrać.
     - Witaj skarbie - usłyszałam w słuchawce. - Tęskniłaś?
     Serce mio zamarło, gardło zacisnęło się i omal nie zemdlałam.
     - Kim jesteś? Czego chcesz? - chciałam wiedzieć, choć w mojej głowie szalało tysiące najgorszych przeczuć.
     - Och! Co ty mówisz?! Nie poznajesz mnie? - powiedział, a później wybuchnął śmiechem.
     Ten śmiech.. nigdy go nie zapomnę. Budzę się z krzykiem na ustach, gdy śni mi się w nocy. Byłam już całkowicie pewne z kim rozmawiam, ale postanowiłam milczeć.
     - Kochana, nie żartuj sobie ze mnie. To ja, twój Jim. Wróciłem, żebyśmy mogli żyć razem długo i szczęśliwie - moje najgorsze przypuszczenia się ziściły. Nadzieje na spokojne życie legły w gruzach.
     Z gardła wyrwał mi się stłumiony krzyk, a ludzie w metrze spojrzeli na mnie z zainteresowaniem.
     - To nie jest możliwe! To na pewno Jakiś głupi żart. Przecież ty nie żyjesz... - mówiłam coraz bardziej roztrzęsiona. - Pewnie jesteś jakimś głupim dzieciakiem, który postanowił się zabawić moim kosztem.
     - Nie histeryzuj tak, skarbie. Wiedziałem, że tęsknisz, więc spodziewałem się cieplejszego powitania. Tak mniędzy nami ludzie w metrze patrzą na ciebie jak na idiotkę.
     - Co?! - wykrzyknęłam, a później dodałam zniżonym głosem. - Skąd wiesz? Gdzie jesteś?
     -  Ooo... Teraz zaczęłaś się bardziej mną interesować? Niestety nie mogę ci teraz powiedzieć, ale dowiesz się w odpowiednim czasie - powiedział spokojnie, a z jego słów w moje uszy sączył się jad. Chciałam coś powiedzieć, ale on prawie natychmiast dodał. - Muszę kończyć naszą miłą pogawędkę, pośmiertne obowiązki wzywają. Nie martw się, jeszcze się spotkamy. Może niedługo. - Rozłączył się.
      Ten jeden telefon wywrócił całe moje życie do góry nogami. Dwa lata usilnych starań, aby udało mi się doprowadzić swój nowy świat do porządku legło w gruzach.
     Weszłam do mieszkania. To mała klitka na obrzeżach miasta, urządzona w dobry stylu. Czego więcej potrzeba młodej kobiecie próbującej spokojnie żyć i bić przykładnym obywatelem? To było wymarzone miejsce dla mnie. Zrobiłam sobie herbatę, usiadłam w fotelu i właczyłam telewizor, aby sie zrelaksować.
      Po piętnastu minutach oglądania serialu, ucięłam sobie krótką drzemkę. Obudził mnie dzwonek do drzwi, telewizor nadal był włączony, spojrzałam na niego przelotnie i... osłupiałam z przerażenia. Na ekranie zobaczyłam twarz, którą niegdyś kochałam, a teraz sam jej widok przepełniał mnie nienawiścią. Z głośnika wypływał słowa: " Did you miss me?", które wpijały się w moje uszy i raniły je niczym skalpel.
      Osoba po drugiej stronie drzwi coraz bardziej zniecierpliwiona, zadzwoniła ponownie. Ocknęłam się z szoku i ostrożnie poszłam otworzyć natrętnemu gościowi.  Stał tam elegancko ubrany mężczyzna z krótkimi włosami, dużymi, brązowymi oczami, lekkim zarostem i uśmiechem na twarzy. Większość kobiet uznałaby go za atrakcyjnego i pewnie chętnie by się z nim umówiłam, lecz ja tylko patrzyłam na niego oniemiała ze strachu. Rozłożył ręce, jakby chciał mnie przytulić, cofnęłam się i chciałam zatrzasnąc drzwi, lecz on  zablokował je butem.
      - Co ty tu robisz? - ledwo udało mi się wykrztusić.
      - Tak się witasz ze swoim ukochanym? - odpowiedział z uśmiechem Jim Moriarty. - Wiesz, spodziewałem się czegoś dużo romantyczniejszego...
      - Ty... Ty przecież... Nie żyjesz od dwóch lat. - wyjąkałam, a później dodałam z krzykiem. - Strzeliłeś sobie w ten pieprzony łeb, więc jakim cudem tu teraz stoisz?!
      - Cicho, kochana, nie wszyscy muszą wiedzieć, że się kłócimy - dotknął mojego ramienia. - Może wpuścisz mnie do środka, nieładnie tak przyjmować gości w progu, zwłasza, gdy sie kogoś nie widziało tak długo.
      - Jak to zrobiłeś? - nie dawałam za wygraną. - Jakim cudem nie leżysz teraz w trumnie w końcowym stadium rozkładu?!
     - Zaczynasz mnie już powoli nudzić tymi pytaniami. Cóż... jeżeli nie chcesz mnie wpuścić to chyba sam muszę się wprosić.
     Przepchnął mnie na bok i wszedł do mieszkania, zamknął drzwi, a klucz schował do swojej kieszeni. Rozejrzał się i rzucił, jakby od niechcenia, że ładnie się urządziłam. Patrzyłam na niego nienawistnym wzrokiem, gdy wędrował po moim mieszkaniu.
     - Widzę, że dotarła do ciebie moja wiadomość. Bardzo się cieszę - odrzekł, spoglądając w stronę telewizora, na którym wciąż widniała jego postać. - Mógłbym poprosić herbatę? Później siądziemy i spokojnie porozmawiamy, jak za starych dobrych czasów. Na pewno dużo się u ciebie zmieniło. Dobrze, moja kochana Alice?