sobota, 26 kwietnia 2014

5. PRZEBUDZENIE

       Jasność... Wszechogarniająca jasność... Cholerna jasność! Światło razi w oczy. Nic nie widzę. Oczy mi łzawią. Pocieram je, lecz nadal nie rozróżniam żadnych kształtów.
       Słyszę... Tylko tyle, to jedyny zmysł, który mi pozostał i na nim w tej chwili bazuję. Słyszę dźwięk zasuwanej zasłony (światło zelżało, ale nadal kłuło moje oczy), kroki ewidentnie ktoś kieruję się w moją stronę i dotyk... (zmysły powoli powracają) dotyk ciepłej, męskiej dłoni na moim czole. Czuję zapach perfum jakich używa, skądś je znam ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Smak też odzyskała, czuję to, ponieważ chyba przygryzłam sobie wargę i czuję wyraźnie krew w swoich ustach. Ktoś wyciera mi je chusteczką i klnie pod nosem.
        Prawie wszystkie zmysły już powróciły, teraz wystarczy czekać spokojnie aż znowu zacznę widzieć. Mężczyzna opiekujący się mną odszedł i chyba zatrzasnął za sobą drzwi. Ponownie otworzyłam oczy i zaczęła powracać ostrość widzenia. Patrzyłam w sufit, był... biały (przynajmniej tak mi się wydaje). Nie chciałam zbyt przemęczać swoich oczu, więc przez dłuższą chwilę patrzyłam w jeden punkt. W pokoju panował półmrok.
        Zdecydowałam, że już mogę się troszkę rozejrzeć. Kręciłam głową to w prawo, to w lewo, a moim oczom ukazywały się kolejne obrazy, wyglądało na to że jestem w pokoju jakiejś małej dziewczynki. Różowe ściany, małe mebelki, kilka lalek. On również wydawał mi się dziwnie znajomy. Najwyraźniej mój mózg nie zaczął pracować jeszcze w pełni.
        Dobra czas sprawdzić, czy reszta ciała też dobrze działa. Poruszyłam palcami dłoni, później stóp. Podniosłam ręce na wysokość twarzy i zauważyłam, że podpięta jest do jednej z nich kroplówka. Jak mogło mi to wcześniej umknąć. Odnalazłam wzrokiem stojak z woreczkiem z którego leniwie kapał jakiś płyn, który miał trafić później do mojego organizmu. Ten widok podziałał na mnie trzeźwiąco. Był jak dokładnie wymierzony cios w twarz. Nagle zalała mnie masa wspomnień, Jim w ciemnym pokoju, czarny przedmiot w jego dłoni i wybuch. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i chciałam usiąść, lecz nagle zakręciło mi się w głowie od nadmiaru tlenu i opadłam ciężko na poduszkę. Zacznij myśleć racjonalnie, zbeształam się. Wzięłam kilka głębokich wdechów przez które zawroty głowy powróciły, ale dzięki temu zdołałam się uspokoić.
        Zamknęłam oczy i zdałam sobie sprawę, że tamte wydarzenia były tylko snem, bardzo realistycznym wytworem mojej wyobraźni. Nigdy nie wierzyłam w proroczość niczyich snów, więc nie mam powodu, żeby wierzyć teraz. Ostatnim co pamiętam były objęcia Jima.
       Otwarły się drzwi. Wszedł mężczyzna w T-shircie i luźnych spodniach. Choć z początku nie mogłam poznać to był to Jim we własnej osobie, tak bardzo inny niż ten z mojego snu. Budził we mnie respekt, ale jednocześnie miałam wielką ochotę go przytulić. Szczerze powiedziawszy dużo bardziej wolałam go w tym wydaniu niż ubranego w sztywny garnitur. Popatrzył na mnie z nieudawaną (jak mi się zdawało) miłością. Podszedł do łóżka usiadł na jego brzegu i pogładził palcami mój policzek.
       - Bardzo chciałem być przy tobie, kiedy się obudzisz - powiedział z uczuciem. - Ale musiałem wyjść na momencik, a ty jak zwykle spłatałaś mi figla i postanowiłaś przebudzić się akurat jak mnie nie było.
       - Czy ja cię irytuję? - zapytałam na wspomnienie mojego snu. Wcale nie chciałam zadawać tego pytania, ale samo cisnęło mi się na usta.
       - Czasami, ale i tak jesteś najukochańszą osobą na świecie - roześmiał się Jim, a ja była bliska płaczu.
       Pocałował mnie delikatnie w czoło i gdy miałam zadać mu kolejne pytanie (tym razem mniej bezsensowne) ogarnęła mnie straszna senność. Kontury zaczęły się zamazywać, a ja chciałam zostać, chciałam porozmawiać z Jimem, ale zmęczenie już skleiło mi powieki.
       - Śpij, twój organizm jest teraz bardzo osłabiony. - to były ostanie słowa  Jima jakie usłyszałam i znowu zasnęłam u jego boku.

4. NIE MA SZANSY NA RATUNEK

       Drugą ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej mały, czarny przedmiot.
       - Alice, Alice, Alice. Moja kochana - zaczął Jim spokojnym głosem. - Nie wiem czy kiedykolwiek o tym słyszałaś, ale w każdej akcji tak naprawdę nie można nikomu ufać i trzeba też likwidować wszystkich świadków. Zadawanie się z "bandziorami" takimi jak ja, lubiącymi uprawiać sztukę zniszczenia nie jest rozsądnie. Wiedz, że zawsze cię kochałem, choć niekiedy bardzo mnie irytowałaś, lecz fakty są takie, że twoja wiedza stała się dla mnie niebezpieczna - miałam mętlik w głowie, byłam przerażona. - Dawniej w wielu sytuacjach byłaś dla mnie bardzo przydatna, ale teraz stałaś się zwyczajnie bezużyteczna. Moja prośba o pomoc, wielki powrót to był tylko podstęp, żeby Cię tu zwabić. Zostałaś tylko ty... Wszystkich innych się pozbyłem... Tylko ty stanowiłaś dla mnie problem i mogłaś mi przeszkodzić - uniósł wyżej dłoń, w której trzymał przedmiot. Rozpoznałam co to jest... Detonator bomby... Czyli nie mam już szansy na ratunek. - Teraz nie będziesz już w stanie zagrozić powodzeniu mojego planu.
        - Czekaj! Jeżeli detonujesz bombę teraz, ty też nie masz szans na przeżycie - udało mi się wykrztusić ze ściśniętym gardłem.
       - Słuszna uwaga, ale chyba nie wierzysz w moje umiejętności przeżycia. Ja już raz okazałem się prawie nieśmiertelny, z tobą niestety jest troszkę gorzej, ale właśnie to mi chodzi. Bezwzględne pozbywanie się świadków, brak miejsca na uczucia to są skutki mojego wyboru. Kocham cię Alice. Musisz mi uwierzyć.
       Delikatnie pochylił się do mnie i złożył pocałunek na moich ustach.
       Później nie było już nic... Tylko wybuch i wszechogarniające światło.


       Następnego ranka mężczyzna w eleganckim garniturze kupił w kiosku gazetę, usiadł na ławce w parku, wytrwale czegoś w niej szukał i najwyraźniej znalazł, bo promiennie się uśmiechnął. Nagłówek głosił : "Wybuch bomby w najlepszym apartamentowcu w mieście. Tysiące osób martwych". Przeczytawszy artykuł wyjął telefon i napisał SMSa : "Czytałeś dzisiejsze wiadomości? Gra się dopiero zaczyna. JM"





OD AUTORKI : 
Postanowiłam nie ciągnąć dalej historii Alice, ponieważ nie miało to sensu i mimo że miałam wg mnie świetny pomysł na dalszy ciąg, nie wiedział jak ubrać to w słowa. Przepraszam, jeżeli ktoś miał nadzieję, że rozwiną się jeszcze jakoś losy Alice i Jima. Ludzie którzy znają mnie osobiście, pewnie nie są zdziwieni takim zakończeniem, to jest zwyczajnie w moim stylu. I dziękuję jeszcze za wsparcie moich dwóch koleżanek, z których pierwsza nie dawała mi spokoju i zmuszała do pisania kolejnych rozdziałów, a druga utwierdzała mnie w przekonaniu, że Alice jest głupia.
Dziękuję wszystkim, którzy stracili te kilka(dziesiąt) minut swojego życia na przeczytanie mojego fanficka.

PS Tak naprawdę to Jim jest kotem i ma siedem żyć!! Pamiętajcie o tym! XD
PPS Dziękuję też za wyrozumiałość do moich błędów i literówek. ; - ;
PPPS Tak, to już był ostatni rozdział.