Jasność... Wszechogarniająca jasność... Cholerna jasność! Światło razi w oczy. Nic nie widzę. Oczy mi łzawią. Pocieram je, lecz nadal nie rozróżniam żadnych kształtów.
Słyszę... Tylko tyle, to jedyny zmysł, który mi pozostał i na nim w tej chwili bazuję. Słyszę dźwięk zasuwanej zasłony (światło zelżało, ale nadal kłuło moje oczy), kroki ewidentnie ktoś kieruję się w moją stronę i dotyk... (zmysły powoli powracają) dotyk ciepłej, męskiej dłoni na moim czole. Czuję zapach perfum jakich używa, skądś je znam ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Smak też odzyskała, czuję to, ponieważ chyba przygryzłam sobie wargę i czuję wyraźnie krew w swoich ustach. Ktoś wyciera mi je chusteczką i klnie pod nosem.
Prawie wszystkie zmysły już powróciły, teraz wystarczy czekać spokojnie aż znowu zacznę widzieć. Mężczyzna opiekujący się mną odszedł i chyba zatrzasnął za sobą drzwi. Ponownie otworzyłam oczy i zaczęła powracać ostrość widzenia. Patrzyłam w sufit, był... biały (przynajmniej tak mi się wydaje). Nie chciałam zbyt przemęczać swoich oczu, więc przez dłuższą chwilę patrzyłam w jeden punkt. W pokoju panował półmrok.
Zdecydowałam, że już mogę się troszkę rozejrzeć. Kręciłam głową to w prawo, to w lewo, a moim oczom ukazywały się kolejne obrazy, wyglądało na to że jestem w pokoju jakiejś małej dziewczynki. Różowe ściany, małe mebelki, kilka lalek. On również wydawał mi się dziwnie znajomy. Najwyraźniej mój mózg nie zaczął pracować jeszcze w pełni.
Dobra czas sprawdzić, czy reszta ciała też dobrze działa. Poruszyłam palcami dłoni, później stóp. Podniosłam ręce na wysokość twarzy i zauważyłam, że podpięta jest do jednej z nich kroplówka. Jak mogło mi to wcześniej umknąć. Odnalazłam wzrokiem stojak z woreczkiem z którego leniwie kapał jakiś płyn, który miał trafić później do mojego organizmu. Ten widok podziałał na mnie trzeźwiąco. Był jak dokładnie wymierzony cios w twarz. Nagle zalała mnie masa wspomnień, Jim w ciemnym pokoju, czarny przedmiot w jego dłoni i wybuch. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i chciałam usiąść, lecz nagle zakręciło mi się w głowie od nadmiaru tlenu i opadłam ciężko na poduszkę. Zacznij myśleć racjonalnie, zbeształam się. Wzięłam kilka głębokich wdechów przez które zawroty głowy powróciły, ale dzięki temu zdołałam się uspokoić.
Zamknęłam oczy i zdałam sobie sprawę, że tamte wydarzenia były tylko snem, bardzo realistycznym wytworem mojej wyobraźni. Nigdy nie wierzyłam w proroczość niczyich snów, więc nie mam powodu, żeby wierzyć teraz. Ostatnim co pamiętam były objęcia Jima.
Otwarły się drzwi. Wszedł mężczyzna w T-shircie i luźnych spodniach. Choć z początku nie mogłam poznać to był to Jim we własnej osobie, tak bardzo inny niż ten z mojego snu. Budził we mnie respekt, ale jednocześnie miałam wielką ochotę go przytulić. Szczerze powiedziawszy dużo bardziej wolałam go w tym wydaniu niż ubranego w sztywny garnitur. Popatrzył na mnie z nieudawaną (jak mi się zdawało) miłością. Podszedł do łóżka usiadł na jego brzegu i pogładził palcami mój policzek.
- Bardzo chciałem być przy tobie, kiedy się obudzisz - powiedział z uczuciem. - Ale musiałem wyjść na momencik, a ty jak zwykle spłatałaś mi figla i postanowiłaś przebudzić się akurat jak mnie nie było.
- Czy ja cię irytuję? - zapytałam na wspomnienie mojego snu. Wcale nie chciałam zadawać tego pytania, ale samo cisnęło mi się na usta.
- Czasami, ale i tak jesteś najukochańszą osobą na świecie - roześmiał się Jim, a ja była bliska płaczu.
Pocałował mnie delikatnie w czoło i gdy miałam zadać mu kolejne pytanie (tym razem mniej bezsensowne) ogarnęła mnie straszna senność. Kontury zaczęły się zamazywać, a ja chciałam zostać, chciałam porozmawiać z Jimem, ale zmęczenie już skleiło mi powieki.
- Śpij, twój organizm jest teraz bardzo osłabiony. - to były ostanie słowa Jima jakie usłyszałam i znowu zasnęłam u jego boku.
Uwielbiam ten blog <3
OdpowiedzUsuń