niedziela, 23 lutego 2014

2. MIŁOŚĆ CZY ROZSĄDEK?

          Rozmawialiśmy bardzo długo, dawno nie przeprowadzałam tak trudnej i dziwnej konwersacji. Ostatnim razem rozmawialiśmy tak dwa lata temu... Pamiętam jakby to było wczoraj.
         Spotkaliśmy się wtedy u mnie w domu, zaparzyłam herbatę, było dokładnie tak samo jak dziś, lecz wówczas mieszkałam w zupełnie innej dzielnicy Londynu.Usiedliśmy obok siebie, Jim objął  mnie ramieniem, a ja wtuliłam się w niego. Zadawał pytania, których wtedy nie mogłam zrozumieć. Czy będę cierpieć, kiedy on odejdzie. Gdy zrobi coś bardzo głupiego, to czy będę na niego zła. Były to dziwne pytania, ale cierpliwie na nie odpowiadałam.  Następnego dnia dostałam wiadomość, że Jim nie żyje. Miałam nadzieję, że to tylko żart. Nie mogłam w to uwierzyć. Jeszcze tak niedawno myślałam, że już na zawsze będziemy razem. Później przeczytałam w gazecie, iż wielki detektyw Sherlock Holmes popełnił samobójstwo. Czułam, że Jim w jakiś sposób z tym związany  i zaczęłam mieć coraz gorsze przeczucia.
          Dostałam wezwanie na policję, żeby dokonać rozpoznania zwłok... Nie chciałam tam iść. Bałam się. Jednak policja nie dawała mi spokoju, więc się tam udałam, a widok martwej twarzy ukochanego nękał mnie przez długi czas w najgorszych koszmarach. Byłam pewna, że to był on. Że Jim Moriarty nie żyje i na zawsze zniknął z mojego życia
         Tego dnia, gdy ponownie staną w drzwiach mojego mieszkania i porozmawiał ze mną, nie powiedział wiele o tym w jaki sposób upozorował swoją śmierć. powiedział tylko : "Wiesz kochanie, ja wszędzie mam swoich ludzi" i tyle... Kiedy tylko pytałam go o jakieś szczegóły, zbywał mnie nieistotnymi uwagami na temat mojego wyglądu, mieszkania czy pracy. Nie raczył też mnie powiadomić co robił przez ubiegła dwa lata i dlaczego nie ujawnił mi się wcześniej. Po jego śmierci wpadłam w stan depresyjny i nie jeden raz myślałam o popełnieniu samobójstwa. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się jakoś z tego wyciągnąć i zacząć nowe życie, co nie było wcale takie łatwe, bo Jim był wówczas całym moim życiem i nagle zniknął, kradnąc mi szmat życia.
        - Jeszcze się zobaczymy - rzucił wychodząc dziś z mojego mieszkania. - Alice, potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przypuszczam, że będziesz próbowała się przede mną bronić, ale proszę, nie zrywaj ze mną kontaktu, nie zmieniaj numeru telefonu, ani mieszkania. Wiedz, że i tak cię znajdę, a ucieczka nie działa na twoją korzyść.

        Minął tydzień, Jim nie dzwonił, nie spotkałam go nigdzie, ani nie dawał o sobie znaku życia, o ile to określenie w ogóle jest odpowiednie w jego przypadku. Nigdy nie czułam w sobie takiego napięcia, jak w ciągu tego tygodnia, chodziła cały czas podminowana i najmniejsza rzecz mogła spowodować wielki wybuch. nagle dostałam SMSa : "Co powiesz na kawę? J.M.". Umówiliśmy siew kawiarence niedaleko teatru, w którym pracowałam. Kiedy tylko do niej weszłam, zobaczyłam Jima siedzącego w najdalszym kącie sali. Moje serce zakołatało mocniej i od razu się rozchmurzyłam. Nie! To niemożliwe! Reakcja mojego organizmu wskazuje na to, że nadal go kocham, ale ja przecież nie mogę...! po tym co mi zrobił moje serce powinno się przepełniać nienawiścią za każdym razem, kiedy go zobaczę, ale jednak... Czyżbym przez ten cały czas w głębi serca pragnęła spotkania z Jimem?
        Zobaczył mnie i podszedł, żeby pomóc mi zdjąć płaszcz. Przytulił mnie i zaprowadził do stolika, przy którym wcześniej siedział, a moje ciało było dziwnie mu poddane, jakbym przestałą mieć w nim władzę.
        - Widzę, że moja księżniczka ma dziś lepszy humor - powiedział z wyraźnym uśmiechem zadowolenia. - Bałem się, że na spotkanie ze mną przyjdziesz tak bardzo nabuzowana, jak byłaś w ciągu całego wcześniejszego tygodnia.
        - Co? Skąd wiesz? - odpowiedziałam zszokowana. - obserwowałeś mnie?
        - Och! Mówiłem ci już wiele razy, że wszędzie mam swoich ludzi i nawet gdybym nie chciał wiedziałbym o tobie wszystko - uśmiechnął się filuternie. - A uwierz, że che, więc wiem o tobie więcaj niz wszystko, kochana.
         Skrzywiłam się ze złością i już chciałam rzucić jakąś kąśliwą uwagą, lecz on natychmiast dodał :
        - Nie złość się! Złość piękności szkodzi, a ja chyba nie przeżyłbym, gdyby choć trochę straciła ze swojej urody - roześmiał się. - Zależy mi na tobie, jesteś osoba bardzo mi potrzebną. Miałbym duży problem, gdybym cię stracił, większy niż gdybym stracił życie - wybuchnął śmiechem.
        -  Wiesz, odkąd umarłeś twoje poczucie humoru znacznie się poprawiło, chyba też muszę spróbować - powiedziałam dławiąc się ze śmiechu, ale zaraz spoważniałam. - przypuszczam jednak, że nie umówiłeś sir tu ze mną, żeby opowiadać mi dowcipy. Co jest prawdziwym powodem naszego spotkania.
        - Dobre, że pytasz. Więc przejdźmy od razu do sedna sprawy. Jak już wcześniej wiele razy powtarzałem, potrzebuję cię, ciebie i twoich niezwykłych zdolności aktorskich.
        W tym momencie przez głowę przemknęła mi myśl, że planuje mnie wykorzystać, a gdy stanę się już bezużyteczna porzucić lub co gorsza "pozbyć się niewygodnego świadka". Jednak ta myśl zniknęła, równie szybko jak się pojawiła.
         - Nie rozumiem... - odparłam coraz bardziej zaciekawiona. - Czyżbyś postanowił zmienić branżę i zająć się teatrem, lecz nikt nie chce grać w twoich rolach.
         - Nie zrozum mnie źle, ale aż tak nisko nie upadłem. Dobrze wiesz, że nigdy nie pochwalałem twojej działalności teatralnej, ale zdolności jakie posiadasz mogą się mogą okazać się w tej chwili bardzo przydatne. Ja zajmuje sie bardziej wyrafinowanym rodzajem sztuki - Jim uśmiechnął się przelotnie. - Dobrze kochana, ale wróćmy do tematu. Mam nowy plan, jest ułożony bardzo precyzyjnie i jestem pewien, że wypali. Opowiem ci o nim w wielkim skrócie, bo trochę się spieszę. Najpierw jednak muszę dostać od ciebie zapewnienie, że mimo wszystkiego czego się dowiesz, będziesz ze mną współpracowała.
         - Dobrze - odparłam, po chwili zastanowienia, bo w głębi serca wiedziałam, że Jim nie daje mi żadnego wyboru  i gdybym się nie zgodziła zniknąłby na zawsze z mojego życia, ale tym razem już nigdy by nie powrócił.
         - Więc przejdźmy do rzeczy - zaczął objaśniać. - Zauważyłaś, że przed moją "śmiercią" nigdy nie wprowadziłem cię w szczegóły żadnej z akcji, w których "bawiłem się" z Sherlockiem, nigdy nie wiedziałaś go naprawdę, zawsze tylko na zdjęciach. On również nie miał prawa cię zobaczyć, zadbałem o to żeby nie wiedział też w ogóle o twoim istnieniu. Znasz go tylko z moich opowiadań i bzdur pisanych w gazetach. Te wszystkie działania były środkami ostrożności podjętymi przeze mnie w razie, gdybyś miała mi się przydać w walce z nim. Właśnie teraz nadszedł ten czas, razem pokonamy Sherlocka Holmesa, kiedy Czerwony Kapturek pójdzie odwiedzić babcię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz