poniedziałek, 24 lutego 2014

3. W NIEWOLI

          Cisza. Pustka. Tęsknota. Ból.
          To jedyne doznania towarzyszące mi w ciągu ostatnich miesięcy. Wszyscy mają do mnie pretensje, że chodzę rozkojarzona i ciężko się ze mną dogadać. Reżyser spektaklu, nad którym ostatnio pracujemy, ciągle się mnie czepia, że przestałam grać z typową dla mnie charyzmą i coraz rzadziej przychodzę na próby. Z tego co się dowiedziałam podobna szuka na boku kogoś na moje zastępstwo i tylko szuka pretekstu, żeby mnie wywalić. Może w innym czasie bardziej bym się tym przejęła, ale w tym stanie w jakim się teraz znajduję, to po prostu nie jest możliwe.
           Zalegam z rachunkami, nie chodzę na zakupy, a moja lodówka od długiego czasu stoi całkiem pusta. Niewielkie grono moich znajomych zaczyna się coraz bardziej niepokoić o moje zdrowie, bo bardzo dużo schudłam. Jestem chodzącym trupem, nie żyję, ja tylko egzystuję, trwam z dnia na dzień, z godziny na godzinę pogrążam się w coraz większej nostalgii. Co chwilę patrzę z nadzieją na wyświetlacz  telefonu czy przypadkiem nie dostałam jakiego SMSa.
           Dzień taki jak zwykle, wróciłam z pracy, usiadłam przed włączonym telewizorem, choć wcale go nie oglądałam. Uroniłam parę łez, użalając się nad swoją marną egzystencją. Tak jest od dwóch miesięcy, codziennie to samo, żadnego pocieszenia, żadnej wiadomości. Nic. To jest gorsze niż najcięższe tortury. Rozpacz sięgająca dna, rozdzierająca mnie na strzępy od środka. Wyglądam i czuję się jak wrak człowieka.
           Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, siedziałam i bezmyślnie wlepiałam oczy w telewizor. Beznamiętnym krokiem poszłam je otworzyć, a po drugiej stronie stał człowiek przez którego tak bardzo cierpiałam. mężczyzna, którego nienawidziłam równie mocno jak kochałam. Jim Moriarty we własnej osobie zaszczycił mnie swoją obecnością.
           - Czego chcesz? - warknęłam, lecz w moich o czach błysnęła iskierka radości.
           - Nie udawaj, wiem, że cieszysz się na mój widok - dodał po czym przytuliła mnie do siebie, poddałam mu się, bo moje ciało nie miało siły stawiać oporu. - Nie obraź się, ale wyglądasz okropnie, chyba moja nieobecność ci nie służy - dodał i pocałował mnie w czoło.
           - Tęskniłam... - tyle tylko zdołałam wydusić, bo zalałam się łzami ulgi, rozpaczy i długo skrywanego żalu.
           Nadal trzymając mnie w ramionach, zaprowadził do salonu, gdzie usadowił mnie na kanapie, a sam podał mi chusteczki i poszedł zaparzyć herbatę. Udało mi się przerwać strumień łez płynących z oczu, lecz niestety nadal miałam katar i byłam roztrzęsiona. Jim wrócił z dwoma parującymi kubkami w dłoniach.
          - To powinno cie uspokoić - powiedział, podając mi jeden z nich, a widząc moją zdziwioną minę, dodał uspokajająco. - To tylko melisa.
         Skąd w moim domu wzięła się melisa? Tego nie wiem, ale wypiłam cały kubek herbaty w ekspresowym tempie. Później chwilę rozmawialiśmy o sprawach nieistotnych. Na moje pytania co robił w ciągu tych dwóch miesięcy, odpowiadał, że wyjechał w podróż i nie mógł się ze mną kontaktować, żeby nie narazić mnie na niebezpieczeństwo.
        Pół godziny później ogarnęła mnie  niezwykła senność, a Jim widząc to objął mnie, a ja położyłam głowę na jego ramieniu. Moje powieki stawały się coraz cięższe, aż w końcu dałam za wygraną i przestałam walczyć ze snem. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam był szeroki uśmiech Jima i ciepło jego ciała.
    
        Nie wiem jak długo spałam, kilka godzin czy kilka dni... Obudziłam się w pomieszczeniu, którego jeszcze nigdy nie widziałam. Leżałam w wyjątkowo wygodnym łóżku, wypoczęta jak nigdy, postanowiłam się trochę rozejrzeć. Niewiele pamiętam z tego co działo się przed moim zaśnięciem, jedynym co wyryło mi się w pamięci był Jim w moim mieszkaniu. Przypuszczam więc, że to przez niego tutaj wylądowałam.
       Wyszłam z łózka i zauważyłam, że mam na sobie koszulę nocną, która nie należała do mnie. Ktoś musiał mnie więc przebrać, gdy tu przybyłam... Z przerażeniem zauważyłam również, że i bielizna nie jest moja. Twarz zalał mi rumieniec wstydu.
        Postanowiłam poszukać włącznika światła, kiedy wreszcie udało mi się go wymacać na ścinie, pomieszczenie zalało się zimnym światłem żarówki wiszącej pod sufitem. Znajdowałam się w pokoju średniej wielkości o dość skromnym umeblowaniu, w którego skład wchodziło duże łóżko i szafka nocna, nie było okien. Zauważyłam drzwi, więc szybko do nich podeszłam, lecz okazały się zamknięta, obok nich spostrzegłam urządzenie wyglądem przypominające domofon. Przycisnęłam guzik, który jak miałam nadzieję pomoże skontaktować się z więżącymi mnie ludźmi, usłyszałam ciche brzęczenie, a później nastała cisza. Powtórzyłam czynność i znowu nic. Coraz bardziej zrezygnowana chciałam jeszcze raz nacisnąć przycisk po raz trzeci, lecz z głośnika popłynął ciepły głos, który tak bardzo pragnęłam usłyszeć w tej chwili, a ja odetchnęłam z ulgą, bo przecież moim porywaczem mógł być ktoś dużo gorszy.
        - Moja śpiąca księżniczka się obudziła - powiedział rozradowanym głosem Jim. - Wybacz, że musiałem cię zamknąć, ale to po prostu kolejny ze środków ostrożności. Jesteś śliczna kiedy śpisz, wiesz? czekaj, porozmawiamy za chwilę, za pięć minut do ciebie przyjdę. Bądź cierpliwa, kochana.
        - Dobrze - odpowiedziałam. Opatuliłam się szlafrokiem, który znalazłam w pokoju i usiadłam na rogu łóżka.
        Po chwili usłyszałam, że ktoś otwiera kluczem drzwi i zobaczyłam Jima Moriartiego wchodzącego do pokoju, był ubrany w dopasowany garnitur. Uśmiechnął się i usiadł obok mnie, biorąc w swoje palce moją dłoń.

1 komentarz:

  1. Ale mam wielkiego what the fucka wypisanego na twarzy :D Brawa za ten rozdział, nie spodziewałam się niczego takiego :) Czekam na coś nowego!

    OdpowiedzUsuń